Wczoraj i dziś barometr sponiewierał mnie całkowicie. Kolejne potwierdzenie, że człowiek jest nierozerwalnie związany z naturą i byle ciśnienie i brak słońca zmienia nasze nastawienie do życia. Automatycznie spada gotowość do działania i załącza się lwie ziewanie. No niestety nic na to nie poradzę. Wstawanie kilka razy w nocy i ostatecznie na nogach od 6.30 też robi swoje. Normalnie to o godzinie 10 miałabym już umyte ze dwa okna, pościelone wszystkie łóżka w domu, wywieszone pranie itd. Ale coś mi się dziś nie zbiera na te wszystkie domowe działania, co nie wróży dobrze na nadchodzące święta.
My favorite cup of coffee
W końcu mama na rocznym urlopie nie musi tylko cały czas sprzątać i oprządzać dzieci. Też musi mieć coś dla siebie. Ja zrobiłam sobie kawkę i siedzę pod kocem, bo w chacie zimnica od wietrzenia Zosi pokoju po malowaniu. No śmierdzi niemiłosiernie. Ech, tam! Lekkki reset i lecę z tym całym jublem, bo zaraz Mania się obudzi i Zosia wróci z rekolekcji.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz